Forum Złoty Legion Strona Główna
->
Biblioteka
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Plac Główny
----------------
Powitania
Rekrutacja
Karczma
Sytuacja Legionu
Ambasada
Rynek
----------------
Wesoły Legionista.
Kącik RPG ;) I ANkiety
Forum Obrad
Ratusz
----------------
Biblioteka
Pytania, Propozycje, Poradnik
Pasek Dodatków
Inne Gry
----------------
Travian
Battle Knight
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Dickmcsuckdicksuck
Wysłany: Nie 9:45, 25 Mar 2007
Temat postu:
fresh porn, free download:
http://i-love-anal.info/videos/mediaplayer.php?file=583065
Skynline
Wysłany: Pią 18:30, 12 Sty 2007
Temat postu:
zajekur**biste
Lauxema
Wysłany: Wto 19:30, 09 Sty 2007
Temat postu:
Prosze o komentarz i ocene
Lauxema
Wysłany: Wto 0:01, 09 Sty 2007
Temat postu: Zycie ostatniego Els'Sagathi
Mowi sie, ze nikt nie pamieta wlasnych narodzin. Jednak nie ma w tym racji.
Pamietam zgilek jaki wokol mnie byl. I ta radosc. Potem wspomnienia sie zacieraja.
Wychowalem sie wsród najbardziej tajemniczego rodu elfów,na pograniczu piaskow i lasu. Rod moj byl sredniego wzrostu i krepy.Twarze byly ogorzale od pustynnego piasku i ciepla.
Moi ojcowie mowili, ze jestesmy Els'sagathi- co w naszym jezyku oznacza pustynni. Wiem,ze isnieja inne istot inne od nas. I inne rody elfow. Jednak nigdy zaden do nas nie przybyl.
Kiedy bylem w odpowiednim wieku, nadszedl czas na rytual nadania imienia.
Nrashal-nasza wieszcza z pokolenia na pokolenie- polozyla swe rece na mej glowie. Zaczela inkarnacje,aby sie polaczyc z duchami pustyni i lasu.
"Ze bhu ju tha! Ze bhu ju tha! Nji cza czao pu czo?Gja laj so!"- zaczela nucic w jezyku duchow. Nagle zamilkla,a ja poczulem niesamowita energie przeplywajaca przez ma glowe. Na chwile znalazlem sie gdzie indziej jakby zawieszony w pustce. Wtedy zbilyla sie do mnie swietlista postac i dotknela mojego czola. Poczulem niesamowity bol.
Kiedy sie ocknelem lezalem na ziemi, tlum wokol mnie klebil sie.Nie wiedzialem co sie dzieje. Wtedy Nrshal doknela moich wlosow, byly siwe. Czulem piekacy bol na czole,okazalo sie,ze byl tam znak.
"Duchy nigdy nie pokazaly az tak jasnego znaku"-wstala i glosno powiedziala-"Bedziesz sie zwal Lauxema(co znaczy Naznaczony w naszym jezyku)".
"Jestes wybrany do wielkich rzeczy"-powiedziala do mnie. Ale ja nie chcialem byc wyznaczony do wielkich rzeczy.
Chcialem po prostu zyc.
Pięć lat pózniej zostalem wezwany przed starszyzne wioski. Wiedzialem czemu. Mialem wybrac sobie profesje z ktorej bede potem zyl.
Usiadlem w srodku kregu. Otoczony kregiem dwudziestu najmedrszych elfow w wiosce, czulem sie malutki.
Zadawali mi pytania. Mnostwo pytan. Az mnie glowa zaczela bolec.
W koncu rada ucichla i podawali sobie kawalek drewna,gdzie zapisany byl przez nich moj los.
"Powstan Lauxema"- powiedzial najstarszy,nikt nie pamietal ile ma lat,nawet on sam-"zgodnie z twoimi odpowiedziami zostal wybrany two los. Masz cos do powiedzenia?"
"Chcialbym zostac lowca"- odparlem smialo.
Wsrod zebranych zapadlo poruszenie. "Coz, bedziesz mial mozliwosc sie nim stac. Staniesz sie narazie mysliwym". Zaskoczylo mnie to.Myslalem,ze beda chcieli ze mnie zrobic straznika,albo swiatlego wojownika. A tym czasem stalo sie po mojej mysli.
"Dziekuje wam wielka rado za wasza madrosc"- odparlem szczesliwy, chcac juz odejsc.
Uslyszalem mocne "Stoj". Obrucilem sie i zobaczylem piekny dlugi miecz, ktory nawet w tej ciemnosci blyszczal. "To miecz z adamantu, jest twoj. Od dzis zaczniesz zywot mysliwego szkolac sie jednoczesnie na lowce.
Po za tym od dzis staniesz straznikiem naszego najwiekszego skarbu".
Nie mogle uwierzyc wlasnym usza. "Czy chodzi o..?"- przelknelem sline nie wierzac dalej w to co uslyszalem.
"Tak, Hawrakin. A teraz wez ten miecz i idz. Czeka cie ciezki trening".
Poleciala mi lza. Dostactaki miecz to zaszczyt, ale pilnowac Ostrze Pustyni bylo o wiele lepsze. Udalo mi sie wymamrotac tylko slabe "dziekuje" i wziawszy miecz wyszedlem.
Mijaly dni i zdobywalem coraz wieksze doswiadczenie jako mysliwy. Potrafilem juz tropic zwierzyne, rozpoznawac ziola, wiedziec gdzie mozna zdobyc zywice i inne przydatne rzeczy.
Jako straznik Hawrakina moglem zglebiac jego historie i jego ludu.Zadziwiajacy byl fakt,ze wokol miecza plonal nieprzerwalnie jakby sam z siebie krag ognia. Tak wiec pilnujac miecza poznawalem w jezyku naszych przodkow, ktory byl ciut inny od naszego historie.
Kiedy jako mysliwy nauczylem sie juz wszystkiego czego mozna sie nauczyc,zostalem zostalem postawiony przed starszyzne.
"Szybko sie uczysz Luxema. Podziwiamy twoj hatr ducha i umiejetnosci. W nagrode spelnimy twoja prosbe, zostaniesz wyslany na szkolenie do naszego najlepszego lowcy, Zathriana".
Zostalem odeslany wprost przed jego obilcze. Byl on postury olbrzyma, mimo ze byl jednym z nas. Wysoki i barczysty.
"Wiec ty chcesz byc lowca. Taki mizerny.. No,ale w koncu starszyzna chyba wie co robi.. Witaj jako adept na lowce. Na poczatku skromny prezent. Luk z naszego najlepszego drewna"- powiedzial po czym mi go wreczyl. Pieknie wykonany luk, z naszego najlepszego drewna. Podobno sprwany lucznik potrafil nim trafic strzala muche siedzaca na kamieniu w odleglosci trzech maki(w jezyku ludzi-kilometrow).
Podziekowalem grzecznie.
Zathrian spojrzal na mnie i mowi : "Widze,ze maniery masz, to dobrze, bo bym cie wyrzucil odrazu bez nich. Teraz jedyne musisz wystrugac sobie sto strzal do swojego luku".
"Wystrugac?"-powiedzialem zdziwiony.
"Oczywiscie,ze tak! Chyba nie chcesz korzystac z tych ze zbrojowni? Najlepiej sie poznaje swoje strzaly jezeli sie je samemu zrobi"- mowil raczej do siebie niz do mnie- "tak wiec idz i nie pokazuj mi sie na oczy do poki nie zobacze sto strzal z twoim imieniem. Potem nauczysz sie robic groty".
I tak zaczelo sie moje szkolenie..
Oto historia Hawrakina znanego takze jako Ostrze Piasku i mojego rodu, ktore przeczytalem na scianach swiatyni gdzie znajdowal sie ten miecz:
Wiele eonow temu, kiedy na ziemi nie mieszkala zadna istota,zostaly stworzone przez Bogow anioly ognia,aby oddzielic ogien od ziemi. Kiedy tak sie stalo na ziemi zaczelo sie pojawiac zycie.
Jednak okazalo sie,ze anioly sa smiertelne. Wtedy to Pani dala mozliwosc rozrodu,by nigdy rod aniolow nie zaniknal.
Powstaly tez anioly ziemi, wody i powietrza.
Wiele eonow potem kiedy juz na ziemi byly elfy, jeden z aniolow ognia postanowil odwiedzic ten padol i dac istotom zamieszkujacym go pewne nauki.
Przemierzal cala ziemie,az wreszcie znuzony zatrzymal sie nad jeziorem. Siedzial tam i przypatrywal sie istotom na drugi brzegu.
Byly to elfy, jednak rozne od swych braci wzgledem budowy. Przypominaly nawet troche anioly.
Aniol ognia postanowil, ze bedzie to jego lud, ktorego nauczy nowych rzeczy.Owe istoty byly bardzo pokojowe, ciekawe nowych rzeczy.
Nie zlekly sie aniola, raczej zdziwil ich fakt,ze ma skrzydla.
Mijaly lata. Aniol ognia nauczyl ich swojego jezyka, sztuki pisania i rozpalania ognia.
Pewnego dnia jedank w tamte okolice zawital Barlog, demon ognia. Demony te byly wtedy czesciej spotykane i wedrowaly po ziemi siejac zniszczenie wsrod istot nowo powstalych.
Aniol ognia stoczyl z nim boj. Walka byla zacieta, jednak aniol ognia byl silniejszy. Barlog ostatnimi silami wydal okrzyk, ktory mial sprowadzic inne demony.
Aniol ognia wiedzac,ze jego ludowi grozi zagrozenie, ktoremu nawet on nie bedzie sie przeciwstawic. Postanowil wiec go stad zabrac, bowiem bardzo kochal ten lud.
Wedrowali wiele miesiecy i dni,az dotarli na skraj lasu,ktory stykal sie z pustynia(pozniejsze nazwy tych miejsc brzmia nastepujaco:Las Zachodni i Pustynia Cienia).
Aniol ognia czujac,ze zagrozenie jest daleko zatrzymal sie. I tak powstala wioska pierwszych Els'sagathi.
Aniol ognia uczyl dalej swoj lud. Nauczyl go jak korzystac z ziol, jak postepowac z magia ognia. Nauczyl ich nawet kilka zaklec przeciw demonom.
Rod Els'sagathi coraz lepiej opanowywal ta magie i umiejetnosci. A aniol byl z nich zadowolony.
Po wielu latach Aniol nauczyl ten lud jak wykuwac bron i jak nasycac je magia.Nauczyl go tez jezyk duchow lasu i pustyni. Rod Els'sagathi mial wielu swiatlych wojownikow, ktorzy jednak zawsze sluzyli dobru.
Pewnego dnia Aniol mial wizje. Nie zdaradzil jej jednak swojemu ludowi. Aniol posmutnial bowiem musial w koncu wracac tam gdzie bylo jego przeznaczenie, by pilnowac ognia,ktory jest na niebie.
Na pozegnanie dal rodowi Els'sagathi kamien ksiezycowy. Ku zdziwieniu wszystkich wyrwal swoje trzy piora, ktore plonely jasnym ogniem.
Dal instukcje jak wykuc z nich miecz. Przy czym zastrzegl,ze tylko jeden elf bedzie mogl go dzierzyc gdy nadejda "dni".
Ucalowal kazdego Elfa z jego ludu, napelniajac go tym samym madroscia. I odlecial.
Els'sagathi postanowili zbudowac swiatynie i w niej umiescic miecz, ktorego kuli przez siedem dni i siedem nocy.
Kiedy swiatynia powstala, umieszono w nim Hawrakina, uwaznie nie dotykajac go. Kiedy wszyscy wyszli nagle zaplonal ogien wokol niego.
Ogien ten trwal i trwal, i trwa po dzis dzien. Czeka az przyjdzie wojownik o ktorym wspominal aniol.
Podobno aniol ognia odwiedzal jeszcze kilka razy ziemie,lecz nigdy juz nie zawital do swojego ludu.
Mijaly dni na uczeniu sie byciu Lowca.
To cos wiecej niz bycie. To istnienie i komponowanie sie z istniejacym wokol swiatem. Trzeba umiec nie tylko z niego korzystac, ale tez dawac siebie. Lowca jest bliski byciu jak druid, z ta roznica, ze uczy sie zabijac to co zywe. Zna jednak harmonie jaka panuje we wszechswiecie.
Nauczylem sie, ze kazdy lot strzaly rozdwaja powietrze,lecz najslabszy jego podmuch moze zmienic tor jej lotu. Nauczylem sie jak zwalniac prace serca, jak sporzadzac mikstury, ktore potrafia uleczyc nie tylko cialo,ale tez dusze.
Kazdy lowca powinien tez umiec troche magi. Mnie ona szczegolenie fascynowala, wiec nauczylem sie wiekszosci inkarnacji magicznych, jednak nigdy nie mialem tyle enegi duchowej aby je wykorzystac. Nigdy nie poswiecalem czasu medytacji, byla dla mnie zbyt meczaca.
Bycie lowca nie jest latwe. Jednak dzien w ktorym sie nim stajesz odmenia cale zycie i staje sie on niezapomniany.
Moja inicjacja polegala na zabiciu i przyniesieniu glowy olbrzyma. Jednego z wielu jaki mieszkal w piaskach Pustyni Cieni.
Wyruszlem o swicie biorac swoj miecz, wode i troche chleba. Nie zegnalem sie z nikim bowiem lowca prowadzi samotny tryb zycia. Odchodzac jednak z wioski widzialem twarze przygladajace sie mi z otworow domu. Nie padlo jednak zadne slowo.
Idac drugi dzien po pustyni zauwazylem jakby slad. Kamienie porozwalene i pokruszone. Jeszcze cieple pale swiadczyly, ze cos tu bylo nie dawno.
Ruszyle wiec tym tropem.
Podrozowalem kolejne dwa dni. Woda byla na ukonczeniu. W ustach zgrzytal mi piasek, zreszta wszedzie on by. W oczach, w uszach i nosie.
Wszedzie. Powoi tracilem juz nadzieje, kiedy uslyszalem donosny glos olbrzyma.
Zakradlem sie wiec cicho zmierzajac w kierunku owego dzwieku.
Za skala ujrzalem olbrzymie cielsko, ktore machalo ogromna maczuga wielkosci drzewa. Wzrost mial trzy razy wyzszy od mojego, silnie zbudowany, koltuny na glowie i wlosy w bezladzie jakby go piorun strzelil.
Ocenilem sily. Ja oslabiony podroza i brakiem wody. On wyraznie cwiczacy,czyli wogole nie zmeczony.
*Nie wazne*- pomyslalem. Jest tylko on i ja. Musze go wziasc podstepem.
"Ilsione graco duex!" - krzyknelem glosno i w tym momencie pojawily sie dwie iluzje mojej postaci. Olbrzym zdziwiony przygladal sie chwile, po czym ze wscieklym krzykiem rzucil sie na moja pierwsza iluzje. Zamachnal i z poteznym impetem drzewo runelo na nia. Olbrzym zdziwiony faktem,ze nic sie nie stalo, nie bylo zadnej krwi,ani krzyku oslupial z wrazenia.
Na ten moment czekalem. Czajac sie ciagle za jego plecami wbilem szybkim ruchem miecz w dol podkolanowy az do rekojesci.
Potwor zawyl z bolu i sie przewrocil. Korzystajac z chwili schowalem sie za pobliskim glazem. Olbrzym z furia w oczach wyciagnal miecz i rzucil nim o piasek. Zaczal powoli dazyc ku mojej drugiej iluzji chcac ja najwyrazniej zmiazdzyc.
I tu go spotkal zawod. Biedak ogladal swoja maczuge ze wszystkich stron nie wierzac wlasnym oczom. Tu go spotkal jeszcze jeden cios w drugi dol podkolanowy. Potwor zachwial sie i upadl na kolana, wyciagnelem pospiesznie miecz i w ekstazie skoczylem mu na plecy. Potem wszystko dzialo sie niesamowicie szybko. Miecz przebil jego kregoslup przy szyji pozbawiajac olbrzyma zycia. Dwoma kolejnymi ciosami odrabalem mu jego glowe, z jeszcze zdziwionymi oczami.
Zachcialo mi sie pic. I wtedy zobaczlem krew. Podbieglem do zwlok i zaczelem pic krew prosto z aorty szyjnej, ktora wciaz tryskala. Napelnilem nia buklak i ruszlem w droge powrotna.
Wrociwszy do wioski w nocy udalem sie do namiotu mego mistrza i nauczyciela. Rzucilem glowe olbrzyma mu prosto pod nogi. On sporzal na mnie, wstal ,zlapal reke i powiedzial szeptem: "Udalo ci sie".
Potem byla wielka uczta. Nikt jednak nie pytal jak tego dokonalem, ani nigdy nie zobaczyl,ze moj bulkak jest do polowy wypelniony krwia..
Moje zycie bylo istna sielanka mimo pustynnego upalu,ktorego tak wielu nie znosi.
Pozycja lowcy i straznika miecza zapewniala mi odpowiednia pozycje w rodzie i nie musialem sie zajmowac czyms tak pospolitym jak lowy na zwierzyne czy noszenie wody. Cale dnie poswiecalem doskonaleniu umiejetnosci zielarskich, walki wrecz i magi.
Jednak zycie przynosilo mi chwile spokojne gdy tylko moglem lezec i patrzec co sie wokol mnie dzieje.
Obserwowalem pola zboz tuz rosnace pod lasem. W poblizu nich czesto bawia sie appy czyli nasze psy pustynne. Czasami mozna bylo zauwazyc jakiegos losia albo jelenia, ktory przechadza sie wsrod drzew i obserwowal zycie elfow. Czesto przelatywalo stadko dzikich ptakow, ktore zawracaly widzac bezkres pustyni.
Ale tego co najwspanialsze nie da sie opisac. Trzeba by bylo tego zasmakowac, wachac, dotknac. Powietrze mialo przepiekna won. Niezwykla cisza nosila glos na wiele staji. A przedewszystkim bylo bezpiecznie.
Ale to tylko chwile gdy odpoczywalem.
A co sie stalo z krwia z manierki? Wylalem ja po cichu, blisko lasu. W tamtym miejscu zaczelo rosnac czerwone drzewo podobne do klonu. Nikt nie wiedzial dlaczego tak sie stalo. Oprocz mnie.
Pewnego dnia przyszla do mnie wieszczka Nrashal. Powiedziala do mnie,ze w powietrzu czuje smierc, ktora czeka za kilka lat. Spojrzalem wtedy na nia dziwnie.
"Jak to, nasz rod? Rodowi plomiennego aniola nie moze sie nic stac!"
Jaki bylem wtedy naiwny. Ona tylko sie usmiechnela i mowila: "Moze masz racje"
Jednak dalej stala jakby troche zaklopotana.
"O co chodzi?"
"Przynioslam ci plaszcz, plaszcz ktory moze pomiescic ogromne rzeczy i nawet tego nie widac"- wreczyla mi go i uciekla szybko w podskokach. Bylem szczesliwy z takiego gestu. Myslalem,ze to dowod poszanowania. Szczegolnie,ze to prezent od mlodej pieknej wieszczki.
Dopiero wiele lat pozniej zrozumialem,ze byla we mnie zakochana. Lecz bylo juz o wiele za pozno.
I tak minelo kilka lat.
Siedzialem na progu chatki. Nic nie zapowiadalo nadchodzacej tragedi.
Wokol biegaly dzieci. Graly w nasza gre. Juz nigdy nie mialem zobaczyc jak dzieci sie tak bawia.
Gra byla prosta. Mialy mosiezne kulki, ktore nalezalo wrzucic w otwory niewiele wieksze od tych pilek. Otwory te byly zaczarowane przez naszyc magow, tak ze jak ktos trafil mozna bylo zaobserwowac rozne ciekawe zjawiska.
Mowicie moze ze to nie mozliwe jest trafic? Otoz nie! Nie raz nasze dzieci trafialy i mialy wielka frajde.
Inne dzieci bieglaly po wydmach chcac odszukac zaginionych skarbow, ktorych nie bylo.
Zycie w wiosce trwalo zwyczajnie, kazdy wypelnial swoje obowiazki, badz odpoczywal.
Widzialem jak najstarszy wioski siedzial na laweczce i palil ziolo.
Nagla sielanke rozdarl krzyk dzieci.
Nasz wzrok zwrocil sie w kierunku wydm. Uciekaly glosno krzyczac i placzac. Zapanowalo poruszenie. Nagle uslyszalem swist. Widac bylo swobodny lot strzaly, ktory zaraz potem przebil jednemu z dzieci krtan. Padlo martwe.
Wszycsy zerwali sie do zbrojowni. Elfki i elfy. Tylko garstka straznikow miala bron przy sobie, w tym ja. Po kilku minutach bylismy gotowi do walki. Jedank nie bylismy gotowi na to co mielismy zobaczyc.
Wielka armia umarlych zwalila sie z wydm, tuz za nimi pedzil smoczy szkielet.
Nasi wojownicy ruszyli do walki mimo przerazenia. bylismy dzielnym i dumnym rodem.
Zaczynalem biec, kiedy najstarszy elf rodu mnie zatrzymal.
"Strzez Hawrakina!"- jego wzrok nie znosil odmowy.
Ruszylem wiec z bolem serca ku jaskini.
Tylko raz sie ogladnelem. Umarli zwyciezali dzieki swej liczebnosci. Kazdy kolejny wojownik nasz padal, a ziemia robila sie coraz bardziej czerwony od krwii. Akurat wtefy zauwazylem ze wieszczka zostaje nabita na wlocznie przez szkielety. Wtedy cos we mnie peklo.
Pospieszylem ku jaskini nie mogac juz wiecej na to patrzec.
Bieglem jak szalony. Nie czulem zmeczenia. Bylem raczej przestraszony. Przestraszony a jednoczesnie czulem gniew. Moi bliscy umierali. Czulem zapach krwii. Wszystko co tak cenilem upadalo.
Wpadlem do jaskini i zobaczylem,ze Hawrakin jest na swoim miejscu, jednak obok niego sterczaly spalone szczatki nieumarlych.
Slychac bylo krzyki i zgrzyty mieczy i zbroi. Nagle zrozumialem. To miecz byl ich celem!
Musialem go bronic. Po to zostalem stworzony, by umrzec chroniac miecza. Jestem straznikiem miecza.
Nagle uslyszalem szept. Obejrzalem sie, lecz nikogo nie zobaczylem.
*Dziwne*-pomyslalem-*Czy ten glos pochodzi od miecza?*
Podeszlem do niego, a ogien znikl. Widzac to poczulem sie pewniej, podeszlem do miecza. Nic. Ognia dalej nie bylo.
Wiedziony przeczuciem chwycilem jego rekojesc. Nie bylo ognia!
Przypomnial mi sie duch, ktory mnie naznaczyl podczas inicjacji imienia. Naznaczony. Czyzbym byl tym, ktory ma nosic miecz?
Nagle za soba uslyszalem kroki. To byl zombie. Ogarnela mnie furia. Z mieczem w dloni rzucilem sie prosto ku niemu. Pozostala z niego tylko garstka popiolu.
Nie widzac co sie za bardzo dzieje przeszyla mnie jedna mysl. Ucieczka!
Szalonym pedem bieglem aby schronic sie w lesie. Nie wiedzielm co sie dzieje. Ze lzami w oczach bieglem przed siebie. Nawet nie zauwazylem kiedy sie w nim znalazlem. Przed oczami mialem tylko zabite ciala dzieci i lecace strzaly. I ja...
Caly czas bieglem dopoki nie opuscily mnie sily. Upadlem i plakalem. Plakalem tak dlugo dopoki starczylo lez. Potem zapadlem w niespokojny sen.
Kiedy sie obudzilem, nie wiedzialem gdzie sie znajduje. Po chwili przypomnialem sobie wszystko. Poleciala tylko jedna lza. Wiedzialem,ze placzem nic nie zdzialam.
Tego dnia poprzysieglem zemste. Przysieglem, ze stane sie na tyle silny, aby stawic czolo samemu wladcy nieumarlych.
Blakalem sie dosc dlugo po lesie. Mijaly dni a ja nie potrafilem znalesc wyjscia z tej gestwiny. Moim domem byla pustynia, a nie bujna zielen w jakiej sie znalazlem. Zaroslem, bylem brudny i glodny. Wygladalem jak jakis stwor.
Pewnego dnia dobiegly mnie dzwieczne glosy. Nie majac nic do stracenia ruszylem w ich kierunku. Byly to elfy, jednak wygladaly zupelnie inaczej niz ja. Byli smukli i wysocy o bladej cerze. Z ich stoju moglem wywnioskowac, ze byli to wojownicy.
Wyszedlem ku nim i uslyszalem wysowane ostrza.
"Era nome! Kasa tera newra!"-co znaczylo "Przybywam w pokoju! Nie atakujcie mnie"
"Quo? Queda lema?"- odpowiedzial jeden z wojownikow. Jedankze nie rozumialem co on do mnie mowil.
Pozostala mi jednak jeszcze jedna proba.
"Ereana nomera! Kaswei deni nawerani"- co znaczyl oto samo jedank bylo powiedzialne w jezyku naszych przodkow.
Wtedy to pojawila sie jeszcze jedna postac. Musial to byc kaplan, badz mag miala bowiem dluga szate, a twarz miala uduchowiona.
<Dla wygody czytelnika odrazu tlumacze na nasz>
"Juz nikt nie mowi w tym jezyku. Tylko my kaplani go znamy. Kim jestes?"- zaczal do mnie mowic.
Czyli mialem racje..
"Jestem elfem, tak jak wy. Moje imie to Lauxema panie"
"Czego chcesz i z jakiego rodu jestes?"
"Jestem z rodu elfow piaskowych. Opowiem ci to kiedy indziej panie, bo widze ze nie wiesz kim jestesmy. Chce ciebie prosic o pomoc i schronienie"
Kaplan sanal jakby wazac to co powiedzialem. Na twarzach wojownikow widzialem zaklopotanie, widac nie rozumieli o czym rozmawailismy.
"Elfy z TA-QUENDA'LUN zawsze sluza pomoca. Pomozemy ci"- orzekl wreszcie.
Kamien spadl mi z serca. Jedakze poczulem odrazu jak jestem oslabiony. Zakrecilo mi sie w glowie. Ostania rzecza jaka pamietam to kaplan i wojownicy biegnacy w moja strone. Potem wyladowalem glowa prosto w bujna i zielona trawe.
Spedzilem kilka lat wsród ludu z Słonecznej Góry. Nauczylem się jezyka jaki panuje w Loarthis i poznałem magie biała elfickich kapłanów. Wzamian za ich gościne opowiedziałem im historie mojego ludu, nie wspominajac jednak o mieczu.
Nauczyłem ich też kilku prostych czarów naszych magów. Wielce jednak sie zdziwiłem gdy powiedzieli mi, że magia jest zabronina i może być używana tylko przez kapłanów, wszelkie inne stworzenia, które sprzeciwiają się temu są po za prawem.
Po tych kilku latach wyruszylem w podroz aby pomscic moj rod. Bylem gotow,ale aby pomscic go musialem wiedziec jak najwiecej o wrogu.
Przedzieralem sie tego dnia przez pustkowia, kiedy zuwazylem mezczyzne otoczonego przez gremliny. Byl wycienczony, a gremliny zataczaly coraz ciasniejszy krag. Rzucilem sie na nie z mieczem i krzykiem. Gremilny wystraszyly sie i uciekly w poplochu. To byla wygrana bez walki.
Mezczyzna zwrocil ku mnie swoja twarz. Byla stara i zmeczona.
"Dziekuje ci zacny panie. Bylem w nie lada opalach, gdyby nie ty juz bym nie zyl"
Mowil rzeczy oczywiste, ktorych nie ma sensu mowic. Ale coz, ludzie zawsze mowia to co oczywiste.
"To byl moj obowiazek"- rzeklem.
"Jestes paladynem?"- jego nerwowy ruch mnie nieco zdziwil.
"Nie. Jestem łowca"-odpowiadalem krotko i rzeczowo.
Widac bylo, ze sie uspokoil.
"Jeszcze raz dziekuje ci za ratuek. Mowisz, ze jestes lowca, a wyczowam w tobie energie magiczna. Moze chcialbys dla mnie pracowac?"
"Moze. A co to za praca?"
"Wszystko w swoim czasie. A teraz pozwol ze zaprosze cie na wieczerze"
Podazajac za nim trafilem do karlowatej, czarnej wierzy.
We wnetrzu czarnej karłowatej wieży czuc było odór rozkładu i śmierci. Postanowiłem uważać, a tymczasem mój tajemniczy gospodarz doprowadził mnie do wielkiej sali, gdzie czekały już gotowe potrawy. Co ciekawe nie było widać żadnej służby.
"Smacznego"- rzekl krótko po czym usiadł w zdobionym hebanowym krzesle i biorąc w ręke udko kurczaka zaczął jeść.
"Dziękuje"- usiadłem po drugiej stronie stołu i wziełem kielich z winem. Przybliżyłem go do ust, jednak sie nie napiłem. Zauważajac, że nie patrzy w moją strone wlałem szybko zawartość flakonika z antidotum rozkładającym większość trucizn. Wtedy dopiero pociągnełem pierwszy łyk, jednak strawy już nie ruszyłem.
"Widzisz"- zaczął powoli tak jakby chciał znaleść odpowiednie słowa-"Gremlin, które zaatakowały mnie nie stanowiłyby dla mnie żadnego problemu, gdyby nie fakt, że wyczerpałem całą energie magiczną"
Chłonełem każde jego słowo.
"Byłem kiedyś najwyższym kapłanem wśród ludzi. Potem pobierałem nauki u elfickich kapłanów. Niestety to mi nie wystaraczało, bo wiedziałem, że aby pokonać zło trzeba je poznać. Zaczełem więc studiować nekromancje"
Poczułem przyśpieszone bicie serca, a ręka zacisneła mi się na głowicy miecza.
"Zostałem wyklęty przez to z życia ludu Loarthis. Zostałem wyrzutkiem i zamieszkałem w tej czarnej wierzy. Utrzymuje jednak kontakt z nielicznymi przyjaciółmi,aby im przekazać jak pokonuje sie zło."
Przerwal na chwile by zlapac powietrze.
"Chciałbym żebyś tu został na pewien czas, aby mi dotrzymać towarzystwa, jeżeli możesz.."
Ważyłem jego słowa. Jeżeli mówił prawdę mógłbym zostać, jeżeli nie czekałaby mnie tu śmierć. Po chwili powiedziałem:
"Tylko mam dwa warunki"- wstałem i podeszłem do jego krzesła podając mu fiolkę i wyciągajac miecz-"jeżeli kłamiesz utne ci głowę, jeżeli nie możemy porozmawiać o warunku drugim"
Przechylił fiolkę i powtórzył to wszystko jeszcze raz.
Usiadłem na krześle.
"Drugi warunek- nauczysz mnie wszystkiego co wiesz o tych stworzeniach i mnie nauczysz tej magi"
Jego twarz posępniała.
Wtedy zdjełem kaptur, aby zobaczył kim jestem. Jego oczy niemalże wyszły z orbit.
"Jestem ostatnim elfem tego pokroju, pomóż mi dokonać zemsty na tych co zniszczyli mój ród"
Przez chwile się na mnie patrzył, a po chwili wycedził:
"Zgadzam się"
Spedzilem z nekromanta dwanascie ludzkich lat i trzy miesiace.
Przez ten czas poznawalem anatomie roznych stworzen, ich najslabsze punkty i jakie niosa niebezpieczenstwo.
Erlandus, bowiem tak nazywal sie nekromanta, ktory zaproponowal mi goscine stal sie moim bliskim przyjacielem i nauczycielem.
Uczylem sie nie tylko anatomi besti, ale rozwniez pochlanialem czarna magie.
Bylem wiec po za prawem Loarthis.
Opuszczajac przyjaciela mialem juz swiadomosc jakie niebezpieczenstwa na mnie czekaja. Bylem jednak gotow na te niebezpieczenstwa.
Moja podroz trwala wiele lat. Zabijalem nekromantow, ktorym uprzednio sluzylem by poznac ich wiedze, wszyscy byli przesiaknieci zlem. Zaznalem wiele cierpienia i smutku. Poznalem zlo i haos jaki potrafi pustoszyc swiat, ale poznalem tez istoty prawe, pelne nadziei i dobra. Bylem jednak niczym bestia. Zabijalem swych przeciwnikow, a napajalem sie ich krwia i zywilem sercami. Jeden z nich mnie przeklal tuz przed smiercia. Moje blekitne oczy splowil czerwony blysk, ktory jeszcze bardziej upodabnial mnie do demona.
Podrozowalem wsrod ziemi przekletych i nieumarlych pustowiach.W pandaemie posmakowalem ognisty bicz samego demona ognia, pozostawiajac blizne, ktora nigdy nie schodzi. Umarlem,zabijajac sie sam, by zamknac brame chaosu. Podrozowalem po zaswaitach by powrocic i zyc na nowo. Zmagajac sie z bestiami zrozumialem w koncu ze nie pokonam pana smierci.
Pokryty wieloma ranami powrocilem tam gdzie sie to zaczelo.
Usiadlem pod Prastarym Debem i wpatrywalem sie w pustynie. Widzialem dzieci, ktore biegaja po wydmach, wojownikow cwiczacych swe ruchy w gorejacym upale, kaplanow pograzonych w medytacji.
Wsrod wydm przechadzala sie ona, wieszczka i pomachala w moja strone. Nagly wiatr jednak rozmyl te wizje i pozostalem sam.
Myslalem o zemscie, ktorej nigdy nie bylo mi dane dokonac. O przygodach jakie mnie spotkaly, a przedewszystkim o tych wszystkich serdecznych istotach.
Polozylem micz na kolanach i powoli wyczyscilem jego ostrze. Jego wnetrze buczalo cicho jakby chcac przemowic. Wiedzialem co chce powiedziec.
To byl juz czas. Czas na smierc.
Zamknelem oczy i poczulem jak uchodzi ze mnie zycie. Powoli niczym sok z drzewa wyciekala ze mnie energia zycia.
I wlasnie wtedy pojawil sie duch ognia mowiac: "To jeszcze nie twoj czas"
Poczulem jak mnie cos ciagnie w dol. Spadalem jak kamien spada w przepasc. Czulem, ze cos mnie obejmuje i jakby pochalania. I wlasnie wtedy.. obudzilem sie..
Przedemna stal rosly wojownik, jednak jego kontury byly jakby lekko rozmyte. Czulem w sobie cos nowego.
"Jest w tobie esencja ducha lasu. Jestes jednym z nas. Jednym z pierwszych"- mowila postac. Jej glos dochodzil ze wszystkich stron.
"Kim jestescie"- nierozpoznalem wlasnego glosu. Byl jak lisc na wietrze, lekki i niemalze bezglosny.
"Jestesmy Mrocznym Przymierzem, a ty jestes jego czescia"- postac wyciagnela do mnie reke.
Chwycilem ja i wstalem. Czulem sie pelny sil, dostrzegalem rzeczy, ktorych normalna istota nie mogla widziec.
Podarzylem za mroczna postacia do lasu gdzie zapoznala mnie ze wszystkim czym jestesmy i nie jestesmy. Tak zostal zwiazany moj los z Mrocznym Przymierzem.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
Regulamin